Samodzielne inwestowanie z sukcesem jest trudne. Osiąganie systematycznego zysku w długim okresie czasu jest nie lada wyzwaniem nawet dla doświadczonego inwestora.
Domy maklerskie i brokerzy rynku FOREX często karmią nas wizjami dziesiątek procentów, o które powiększać się będzie nasz rachunek, gdy tylko rozpoczniemy przygodę z inwestowaniem. Rzeczywistość jest jednak brutalna i wygląda zgoła inaczej. Hossa nie trwa wiecznie, a nawet w trakcie hossy można stracić pieniądze.
Konkursy inwestycyjne organizowane na rachunkach demo są skutecznym narzędziem marketingowym i z całą pewnością powiększają grono klientów firm inwestycyjnych. Spektakularne wyniki podawane często w tysiącach procent działają na wyobraźnię. Jednak między złudzeniem sukcesu na rynku, a sukcesem w warunkach rzeczywistych jest przepaść. Można to porównać do rozbicia samochodu z prędkością 100 km/h w grze wideo i rzeczywistych warunkach. Prawda, że wrażenie jest nieco inne? Może przykład jest zbyt drastyczny, więc porównajmy wygranie partyjki MONOPOLY ze znajomymi i zgarnięcie puli 100 000$ z otrzymaniem po babci prawdziwego spadku o takiej samej wartości.
Inwestowanie prawdziwych pieniędzy wiąże się z dużo większym ładunkiem emocji niż jakakolwiek symulacja gry giełdowej. Każda decyzja inwestycyjna będzie oznaczała zysk lub stratę w Twojej kieszeni. Czy zyskasz czy stracisz, dom maklerski bądź broker walutowy i tak zarobi, więc w jego interesie jest to byś grał, grał jak najczęściej i jak najdłużej. Statystyki są nieubłagane, zdecydowana większość inwestorów traci pieniądze. Wielu z nich oprócz fortuny traci zdrowie, rodzinę, równowagę psychiczną, pewnie w pojedynczych przypadkach życie.
Nie ma łatwych pieniędzy, tym bardziej na rynku. Kto mówi inaczej jest albo wyjątkowym szczęściarzem, albo nigdy nie doświadczył bessy. Przez ostatnie kilka lat takich osób pojawiło się bardzo wiele. Bessa? Niemożliwe! Przecież gospodarka się rozwija, fundusze są pompowane pieniędzmi, fundusze emerytalne muszą inwestować w akcje, a zatem wzrosty potrwają wiecznie – nic bardziej mylnego.
Do wejścia na rynek musisz być bardzo dobrze przygotowany. Iluż spotkałem ludzi, którzy brali sprawy w swoje ręce uważając, że ich fundusz inwestycyjny przynosi złe wyniki. „Wie pan, bo jakoś tak to powoli rośnie. Ja obserwuję czasami giełdę i niektóre spółki robią po 100% w 4 dni, a oni mi tu dają tylko 25% przez ten rok czasu.” Tego typu wypowiedź słyszałem od człowieka, który nie znał nawet różnicy między zleceniem z limitem a zleceniem po cenie rynkowej. Efektem było 50% straty w przeciągu trzech miesięcy pędzącej hossy.
Czytając taki tekst można pomyśleć: „Jak to?! JA mam sobie nie poradzić? Co w tym trudnego? Przecież wystarczy kupić w dołku, sprzedać na górce i tyle. Co mi tu będzie jakiś facet smucił i tragedie wypisywał”. Bardzo dużo osób myśli na początku podobnie. Rzecz w tym, żeby nie robić podobnego błędu. Gdyby inwestowanie było takie proste, każdy zbijałby fortunę na giełdzie, a przecież tak nie jest.
Najlepszą nauką jest samodzielne inwestowanie, ale poprzedzone choćby krótkim wprowadzeniem. Bólu i tak będzie w nadmiarze. Wyobraźmy sobie człowieka, który chce dla zarobku naprawiać samochody. Inwestuje w otwarcie warsztatu samochodowego, ma dobrą okolicę, wielu właścicieli samochodów ma problemy z ich używanymi autami, słowem eldorado samochodowego mechanika. Jest tylko jeden kłopot. Facet ni w ząb nie ma pojęcia o tym jak się naprawia samochody. Nie odróżnia świecy od cewki, katalizatora od filtra oleju, ale wie, że naprawianie samochodów daje dobrze zarobić. Nikt rozsądny nie da temu człowiekowi dużych szans na powodzenie. Dlaczego więc wchodząc na giełdę bez żadnej wiedzy mielibyśmy zarabiać kokosy? Uczestnicy rynku bez skrupułów pozbawią każdego nieprzygotowanego nowicjusza pieniędzy i marzeń o byciu Karkosikiem i Buffetem w jednej osobie.
Przed podjęciem pierwszej decyzji inwestycyjnej warto wiedzieć jakie są rodzaje zleceń, jaki panuje obecnie trend, poznać takie pojęcia jak płynność, wolumen, wsparcie, dywersyfikacja itp. Najważniejsze jednak to być świadomym swoich reakcji na zyski i straty. Te ostatnie są nieodłącznym elementem inwestowania. Nie ma osób zawierających tylko zyskowne transakcje. Jest natomiast całe mnóstwo takich, które zawierają niemal same stratne. Pocieszające jest jednak to, że nawet mając więcej stratnych transakcji od zyskownych, można z powodzeniem zarabiać.
Wchodząc do gry nie warto przelewać całych swoich oszczędności na rachunek inwestycyjny, jednak kwota powinna być na tyle znacząca by przywiązywać do niej sporą wagę. Dla jednej osoby znaczącą kwotą będzie jej miesięczna pensja, dla innej kilkakrotność comiesięcznych zarobków. Jakakolwiek nie byłaby to suma, trzeba ją potraktować jak pieniądze zainwestowane w naukę. Nawet najbardziej licha, prywatna szkoła bądź uczelnia pobiera czesne nie dając przecież żadnych gwarancji na znalezienie dobrej pracy, pierwsze pieniądze na swoim rachunku warto więc potraktować jako czesne zapłacone za naukę inwestowania.
Kolejnym kluczowym czynnikiem jest umiejętność zarządzania pieniędzmi. Początkujący gracze ryzykują czasami 20% swojego kapitału, żeby zarobić 5%. To doskonała recepta na bankructwo. Doświadczony gracz nie ryzykuje więcej niż 5% kapitału w pojedynczej transakcji, a i te 5% to prawie szaleństwo.
Trzeba mieć w pamięci, że inwestowanie na giełdzie nie jest zajęciem dla każdego i gdy na rachunku zamiast zysków pojawiać się będą straty, gdy po miesiącach starań będą popełniane te same błędy, co na początku, to może należy dać sobie spokój. Jest sporo instytucji, które zajmują się zarabianiem pieniędzy na giełdzie i to często z lepszym skutkiem niż niejeden inwestor indywidualny. Lepiej samemu kopać rowy czy zlecić to komuś?