Biedni to osobna klasa wykluczonych, która dziedziczy ubóstwo? Lubimy tak myśleć

564

Kryzysy gospodarcze obnażają niską wartość bezpieczników, które miały dać ludziom pewność, że nie ześlizgną się nagle w otchłań i nie dołączą do odrażającej subkultury ubóstwa.

Lubimy wyobrażać sobie biednych ludzi w świecie zachodnim jako odrębną klasę wykluczonych, którzy dziedziczą ubóstwo z pokolenia na pokolenie, nakładając na całe społeczeństwo obciążenie systemowe. Jak każda półprawda, ta również ma na celu poprawę czyjegoś dobrobytu, w tym przypadku: dobrobytu aspirującej klasy średniej. Wystarczy rozpocząć dyskusję na ten temat, aby usłyszeć litanię potępienia wobec ubogich, tych przedstawicieli dziwnego, obcego plemienia, którzy rozmnażają się jak króliki, pasożytują na finansach państwa, zjadają nasze podatki, kradną i nie chcą pracować. Tymczasem, oczywiście, rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana.

Po pierwsze, granica między ubóstwem a niebem jest równie względna, co przenikalna: chwile kryzysu egzystencjalnego i gospodarczego boleśnie obnażają wartość różnych lontów, które miały dać ludziom pewność, że nie zejdą nagle w otchłań i nie dołączą do wstrętnej subkultury ubóstwa.

Po drugie, poziom oburzenia zachowaniami ubogich nie mówi nic o samym ubóstwie, ale jest dobrym miernikiem gotowości do solidarności społecznej z tymi, którzy są mniej zamożni (prawdziwa solidarność – nie ta, która ostatecznie okazuje się ultraliberalną próbą przekazania obywatelom odpowiedzialności finansowej za funkcjonowanie najważniejszych usług społecznych, takich jak edukacja, opieka zdrowotna czy transport publiczny).

Po trzecie – nietrudno zrozumieć ten paradoks – bycie biednym i wykluczonym jest kosztowne. W polskich realiach jest to np. niemożność zaciągnięcia kredytu lub niskooprocentowanej pożyczki, brak ubezpieczenia lub po prostu jakiekolwiek oszczędności. Antysystemowe, czarno-rynkowe strategie są w tej sytuacji nie tyle wyborem, co koniecznością.

Po czwarte i ostatnie, ubóstwo nie jest ściśle uzależnione od bezrobocia: możliwe jest istnienie świata, w którym ludzie ciężko pracują i wciąż nie mają wystarczająco dużo pieniędzy na podstawowe potrzeby. W sumie: to jest nasz świat. Ten sam świat, w którym o bogactwie nie decyduje również ciężka praca, ale właściwe położenie na drabinie statusu społecznego i szczęścia.