Po wyborze na nowego premiera Wielkiej Brytanii, Borisowi Johnsonowi pozostało 100 dni na uzgodnienie z UE warunków brexitu. Już w pierwszych dniach urzędowania stało się jasne, że polityka twardych żądań, która dała mu wygraną o przywództwo w partii, będzie też trzonem strategii nowego rządu, niemal do zera wymazując szanse na łagodny brexit. Termin 31 października dla zakończenia negocjacji zapowiada się na straszny halloweenowy spektakl.
Po 18 latach kariery w Westminsterze Boris Johnson w końcu osiągnął szczyt swoich politycznych ambicji i został premierem Wielkiej Brytanii. Kwestionowanie jego kandydatury na najważniejsze stanowisko polityczne było łagodzone przez nadzieje, że pragmatyzm zwycięży nad tendencją do zrażania do siebie polityków i elektoratu. Jednak pierwsze decyzje po objęciu urzędu wyraźnie wskazują, że Johnson pozostaje przy swoim zaciętym eurosceptycyzmie, co ma brutalne implikacje dla funta.
W ostatnich dniach stało się jasne, że Johnson odrzuca projekt porozumienia wynegocjowany przez Theresę May – jedyny zestaw warunków, który akceptuje Unia Europejska. Johnson żąda usunięcia zapisów dotyczących irlandzkiego backstopu (awaryjnego planu tymczasowych ustaleń dotyczących przyszłej granicy między Wielką Brytanią a Unią Europejską, czyli w praktyce między Irlandią Północną a Irlandią), co aktualnie nie znajduje żadnego zrozumienia w Brukseli. W efekcie widzimy wyparowujące szanse na ugodowe rozwiązanie brexitu.
Ambitne plany Borisa
Boris Johnson ma nadzieję na rozpoczęcie negocjacji z UE od nowa, zakładając, że bezumowny brexit jest równie szkodliwy dla Unii, jak i Wielkiej Brytanii, a strach przed pogorszeniem warunków gospodarczych zmusi europejskich liderów do ustępstw na rzecz Wielkiej Brytanii. Problem w tym, że może i Johnson ma poparcie we własnej partii, to dla urzędników w Brukseli jest ostatnią osobą, z którą chcieliby rozmawiać, z uwagi na jego wieloletnią krytyczną postawę wobec Unii, gdzie nie raz jako brukselski korespondent The Telegraph nie zawahał się napisać nieprawdziwych informacji. Warto to przypomnieć w obliczu trzech planów na brexit, jakie w ubiegłym tygodniu przedstawił Johnson, a które szybko zostały ocenione jako niewykonalne.
Plan A to porozumienie bez backstopu, czemu stanowczo sprzeciwia się UE. Plan B to okres przejściowy na zasadach opisanych w artykuł 24. Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu (GATT), który pozwala na kontynuacje handlu bez wprowadzania ceł w trakcie negocjacji nowej umowy o wolnym handlu. Jednak działania w oparciu o GATT24 wymaga współpracy obu stron na rzecz utworzenia strefy wolnego handlu, czemu odrzucenie dotychczasowego projektu porozumienia przeczy. W efekcie pozostaje Plan C oparty o standardowe warunki WTO, czyli de facto twardy brexit.
Brak porozumienia oznacza, że Wielka Brytania pozostaje legalnie zobowiązana opuścić Unię Europejską po 31 października 2019 r. Takiego scenariusza udałoby się uniknąć, gdyby jakimś cudem udałoby się ratyfikować porozumienie, doszłoby do kolejnego odroczenia, zwołane zostałyby przyspieszone wybory, powtórzonoby referendum albo Wielka Brytania wycofałaby Artykuł 50. (zrezygnowała z brexitu). Wycofanie Art. 50. wydaje się najmniej prawdopodobne, gdyż parlament nie zdecyduje się na sprzeciwienie się woli ludu. Powtórzenie referendum w krótkim terminie także jest mało realne przy wciąż spolaryzowanym społeczeństwie, jak również dojściu brexitowców do kontroli w Partii Konserwatywnej.
Alternatywy dla bezumownego brexitu
Alternatywnie Wielka Brytania może się starać o kolejne odroczenie, ale aby to mogło się stać, między stronami musi istnieć wzajemne przekonanie, że dodatkowy czas jest potrzebny na otwarcie negocjacji, przy czym podstawowe założenia „umowy rozwodowej” nie będą poddawane pod zmianę. Choć UE jest otwarta na alternatywy dla backstopu, strona brytyjska od listopada 2018 r. (kiedy zakończono spisywanie porozumienia) nie przedstawiła lepszego rozwiązania. Ponadto niektóre rządy (przede wszystkim Francja) są przeciwne kolejnym ustępstwom na rzecz Londynu.
Boris nie znajduje też pełnego poparcia w parlamencie, a nawet wśród członków swojej własnej partii. Westminster może próbować zablokować dążenia do bezumownego brexitu, ale bez przedstawienia innego, akceptowalnego przez Unię rozwiązania (pomimo kilku głosowań w tej sprawie parlament nie osiągnął konsensusu) 31 października Wielka Brytania i tak będzie musiała opuścić UE. Ponadto biorąc pod uwagę, że do 3 września trwa wakacyjna przerwa w obradach parlamentu, posłowie będą mieli tylko 1 dzień obrad (3 września) na zagłosowanie nad wotum nieufności dla rządu, aby z uwagi na prawne ograniczenia zdążyć z wyborami przed 31 października.
Gdzie jest próg bólu dla funta?
Wielka Brytania pozostała z dwoma ekonomicznie szkodliwymi scenariuszami dla brexitu i rynek zaczął to już dyskontować sprowadzając GBP/USD w stronę 1,20. Ale to nie musi być ostatnie słowo rynku, gdyż w bezpośrednim następstwie potwierdzenia bezumownego brexitu zaburzenia płynności mogą przynieść skokową przecenę GBP, zanim rynek znajdzie poziom równowagi. W przypadku rozpisania przyspieszonych wyborów wstępna euforia (odroczenie brexitu) raczej będzie krótkotrwała. Przyszły układ sił jest trudny do przewidzenia, szczególnie, że patrząc na rezultaty ostatnich wyborów do Europarlamentu, w grę wchodzą cztery ugrupowania: oprócz torysów i laburzystów wysokim poparciem cieszą się Partia Brexitu Nigela Farage’a oraz Liberalni Demokraci. Kampania wyborcza będzie oceniana jako wybór między złym i gorszym. Po jednej stronie będzie dążąca do brexitu koalicja Konserwatystów i Partii Brexitu. Po drugiej – starający się im przeciwstawić sojusz Partii Pracy i Liberalnych Demokratów, jednak nikt nie chce widzieć na stanowisku premiera lidera laburzystów Corbyna z jego socjalistycznymi zapędami.
Polityka zawsze jest paskudnym czynnikiem do dyskontowania na rynkach i przyszłość funta staje się coraz trudniejsza do przewidzenia. Nie można całkowicie wykluczyć, że finalnie to Boris Johnson ugnie się przed wewnętrznymi naciskami i zaakceptuje warunki brexitu. Im niżej znajdzie się funt, tym presja polityczna i społeczna będzie większa. Otwartym pytaniem pozostaje, na ile Johnson przejmuje się ekonomicznymi skutkami swojej polityki. Szczyt kariery politycznej Borisa może się zbiec z apogeum jego nieobliczalności.