Czy statystyka mija się z prawdą?

giełda

1919

Wiele osób interpretuje informacje statystyczne całkowicie mechanicznie, nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem, co naprawdę oznaczają.

Statystyki zawsze budziły emocje i trudno je odróżnić. Ostatnio wokół niej lawina nieporozumień, która jest wynikiem braku wiedzy zarówno o coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości gospodarczej, jak i elementarnego rozumienia danych i wskaźników statystycznych. Wiele osób, które krytykują statystyki za swój ostatni tonący żart, że ty i twój pies macie średnio trzy nogi. ˚art jest tak źle wprowadzony w błąd, że statystyki badają zjawiska masowe, obejmujące społeczności setek, tysięcy lub milionów, a nie osobniki z psami.

Jak bumerang powraca kwestia poszukiwania uniwersalnych środków obejmujących wzrost gospodarczy, dobrobyt, a nawet zadowolenie z życia, nie mówiąc już o szczęściu społeczeństwa. Nikt nie chce uznać, że nie ma takich środków i nie będzie. Jest to główny powód nieautoryzowanej krytyki produktu krajowego brutto, miernika nowo utworzonej wartości, który jest wymagany do zmierzenia poziomu życia i wielu innych rzeczy, których ten miernik nie jest w stanie zrobić. Źródłem nieporozumień jest to, że wiele osób stosuje wskaźniki PKB jako substytut mierników poziomu życia lub dobrobytu, co jest daleko idącym uproszczeniem i ma bardzo ograniczone zastosowanie. Krytyka powinna dotyczyć tych ludzi, a nie samych środków.

Pod koniec marca 2010 r. Pojawiła się kolumna Piotra Kuczyńskiego „Statystyki nie zawsze mówią prawdę …” (wpis można znaleźć na końcu tego artykułu). Jako statystyki i makroekonomista, który analizuje polską gospodarkę od lat siedemdziesiątych, odrzucam zarówno tezę ogólną zawartą w tytule tej kolumny, jak i dwie szczegółowe opinie z tekstu. W pierwszym autor twierdzi, że dane makroekonomiczne opublikowane przed końcem marca nie pokazują obrazu polskiej gospodarki, w drugim sugeruje się, że dane makroekonomiczne można interpretować na różne sposoby. Piotr Kuczyński uzasadnia swoje opinie czterema przykładami, które w niewielkim stopniu odnoszą się do tez kolumny.

Zakłócenie na rynku pracy

Pierwszy przykład dotyczy rynku pracy. Publicysta, specjalista od rynków kapitałowych, nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego analitycy ekonomiczni postrzegają spadek liczby pracowników jako pozytywny sygnał dla gospodarki. Sprawa sprowadza się do dwóch podstawowych kwestii. Pierwszy polega na wyciągnięciu wniosków z trendu zmian w świetle faz cyklu koniunkturalnego, drugi to zjawisko sezonowości, całkowicie ignorowane przez autora i powinno być przedmiotem analizy. Statystyczne wskaźniki rynku pracy są opóźnione (ze względu na obecne zachowanie cyklu koniunkturalnego), dlatego spodziewane jest zmniejszenie tempa spadku liczby pracowników w gospodarce. Stąd pozytywne reakcje ekonomistów, których szydzi analityk giełdowy.

Zjawiska sezonowe na rynku pracy wynikające z pór roku są określane na podstawie obserwacji empirycznych zawartych w szeregach czasowych. Bardzo ciężka zima zakłóciła sezonowość, jednak nie przeszkadza to w ocenie sytuacji na rynku pracy.

Na marginesie tego wydania warto uświadomić czytelnikom, że ocena stanu gospodarki nie może ograniczać się do jednego, dwóch, a nawet trzech zjawisk, na problem należy spojrzeć kompleksowo, co wymaga analizy wielu zmiennych. W barometrach biznesowych tak zwane wskaźniki dyfuzji określają, czy przeważają pozytywne czy negatywne trendy. Innymi słowy: gospodarka czasami znajduje się pomiędzy ożywieniem a depresją i nie można jednoznacznie stwierdzić, który trend panuje. Fakt, że dzięki danym statystycznym można zidentyfikować właśnie taki stan sytuacji gospodarczej, należy zapisać statystyki, a nie podważyć ich zaufanie. Osobiście nie widzę problemu z określeniem aktualnego stanu polskiej gospodarki.

Zagadki rozkładu wynagrodzeń

W drugim przykładzie Kuczyński zajmował się interpretacją statystyki rozkładu wynagrodzeń, omawiając wzrost przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Jego teza sprowadza się do stwierdzenia, że ​​średnia pensja nic nie pokazuje. To stwierdzenie jest niepoprawne, ale zgadzam się z opinią, którą promowałem od lat, że tak zwana średnia krajowa jest niezwykle niefortunnym miernikiem.

Orzeczenie sądów na podstawie porównania średnich wynagrodzeń z przypadkowych miesięcy w konwencji corocznej, co czyni Kuczyńskiego, nie jest dobrym pomysłem i może wprowadzać w błąd, choćby z powodu nierównomiernej wypłaty w ciągu roku. Bardziej uzasadnione jest spojrzenie na dane kwartalne.

Najważniejsze parametry dystrybucji wynagrodzeń w Polsce, które są dość stabilne, znane są od lat. Zmianom średniego wynagrodzenia towarzyszy także zmiana mediany (średniego wynagrodzenia), chyba że zaobserwujemy wzrost nierównomiernego podziału wynagrodzenia. Obecnie w Polsce nie ma takiej sytuacji z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, płace są spłaszczane w okresach spowolnienia gospodarczego. Po drugie, w 2009 r. Nastąpił znaczny wzrost minimalnego wynagrodzenia ustawowego (jest to sprzeczne z tezą Kuczyńskiego, że większość pracowników nie odnotowała wzrostu wynagrodzeń w ciągu roku). Po trzecie, w Polsce występuje paradoksalna sytuacja spłaszczania wynagrodzeń przez rządy prawicowe i liberalne. Pisałem o tym kilka razy w Rzeczpospolitej.

Wreszcie „odległość” oddzielająca medianę od średniej pensji rośnie stosunkowo powoli. Wiedza na temat podziału dochodu i zrozumienie parametrów opisujących ten rozkład prowadzi do jasnej interpretacji nawet tak wadliwego wskaźnika, jak średnia pensja, czego Piotr Kuczyński najwyraźniej nie jest świadomy. Obliczanie mediany, którą od wielu lat jestem gorącym propagatorem, jest dość kłopotliwe, kosztowne i zajmuje dużo czasu, i prawdopodobnie dlatego się tego nie robi. Dlatego zmiana średniego wynagrodzenia wpływa również na zmianę mediany. Inwokacja dominującego przez Kuczyńskiego (wynagrodzenie, które otrzymuje najwięcej osób) nic nie dodaje do dyskusji.

W Polsce wiedza o podziale dochodów jest skandalicznie niska. Dotyczy to polityków i wielu innych uczestników życia gospodarczego. Chciałbym się mylić, ale mam wrażenie, że nadal jestem jedynym wykładowcą akademickim oferującym wykład semestralny z tym tytułem. Tymczasem kurs podziału dochodu jest zwykle nauczany na wydziałach ekonomicznych amerykańskich uniwersytetów.

Mieszkanie nie jest tanie

Trzecia krytyka statystyk podniesiona przez Kuczyńskiego dotyczy metodologii obliczania stopy inflacji w … Stanach Zjednoczonych. Kuczyński sugeruje, że duży udział wydatków na mieszkalnictwo w koszyku inflacyjnym USA dyskredytuje obliczanie inflacji w tym kraju. Podaje również zaniżoną wartość tego udziału. Nie rozumiem tej uwagi ani sugestii, że nie ma ona sensu. W rzeczywistości amerykańskie wydatki konsumpcyjne na mieszkanie lub dom wynoszą 42 procent, a wraz z energią na ogrzewanie mieszkań i domów aż 45 procent.

Jest to faktyczna struktura wydatków i musiała zostać zmapowana w koszyku inflacyjnym. Dla porównania w Polsce wydatki gospodarstw domowych na mieszkania i energię stanowią 25 procent budżetów gospodarstw domowych, co znajduje również odzwierciedlenie w polskim koszyku inflacyjnym.

Tak się składa, że ​​w krajach o wysokim PKB na mieszkańca ludzie mają duże mieszkania i domy jednorodzinne, często z basenami, których utrzymanie, wyposażenie, ogrzewanie lub klimatyzacja są bardzo kosztowne. Za kilka dziesięcioleci Polska będzie miała podobną strukturę wydatków gospodarstw domowych, co zostanie odpowiednio odzwierciedlone we wskaźniku inflacji.

Czwarte poparcie Kuczyńskiego na poparcie tezy, że statystyki nie mówią całej prawdy, jest w ogóle niemożliwe do zrozumienia. Chodzi o informację, że po dwóch miesiącach roku deficyt budżetu państwa osiągnął 32 procent tego, co przewidziano w ustawie budżetowej na cały rok. Zgadzam się z autorem kolumny, że media robią niepotrzebny szum wokół takich informacji, ekstrapolując je bez sensu, ale co ma z tym wspólnego statystyka? Poza tym nie są to statystyki rozumiane jako wynik badań statystycznych (takich jak obliczanie PKB, wynagrodzeń czy poziomów inflacji), ale zwykłe zestawienie przepływów budżetowych przygotowane przez Ministerstwo Finansów i opublikowane przez Główny Urząd Statystyczny.

Broker Forex- Brokerzy Forex – sprawdź najlepsze firmy

Wraz ze wzrostem złożoności procesów biznesowych właściwe zrozumienie niektórych statystyk będzie wymagało specjalistycznej wiedzy, tak jak ma to miejsce w przypadku coraz większej liczby dyscyplin naukowych. Wiedza wykorzystywana w jednej dziedzinie gospodarki, na przykład w analizach rynku kapitałowego, może okazać się całkowicie bezużyteczna w kwestiach makroekonomicznych i odwrotnie. W skrajnych przypadkach może to prowadzić do błędnych interpretacji. Prawidłowo skonstruowane statystyki zawsze pokazują prawdę, pojawiają się tylko problemy z jej interpretacją.

Statystyka nie zawsze prawdę ci powie…

Wiosna zwiększy aktywność polskiej gospodarki, poprawi się dane makroekonomiczne, ale nie będzie to spektakularna poprawa

W ostatnich dniach otrzymaliśmy wiele danych makroekonomicznych, które powinny pokazać, jaki jest obraz polskiej gospodarki na początku roku. Problem polega na tym, że nie pokazali wiele. Dane makr mają fakt, że można je interpretować na różne sposoby. Na przykład dowiedzieliśmy się, że w lutym zatrudnienie ponownie spadło (o 1,1%). Wielu ekonomistów cieszyło się, że spada dynamika spadku zatrudnienia, a ja wolę skupić się na tym, że spada zatrudnienie. Ostra zima to uniwersalne wytłumaczenie – z pewnością miało negatywny wpływ, ale jak duże? Kto to wie

Dowiedzieliśmy się również, że w porównaniu do lutego ubiegłego roku średnia pensja wzrosła w Polsce o 2,9 proc. Polacy zapewne szukają tej pensji w kieszeniach (3288 PLN), ale większość jej nie znajdzie. Po pierwsze mówimy o wynagrodzeniach w sektorze przedsiębiorstw, które nie obejmują małych firm, a po drugie o średniej. Warto spojrzeć na badania Głównego Urzędu Statystycznego w 2008 r., Aby zobaczyć, o czym mówimy. W tym czasie w październiku 2008 r. Przeciętne wynagrodzenie wyniosło 3232,07 zł, ale wynagrodzenie najczęściej otrzymywane przez pracowników gospodarki narodowej wyniosło … 20915,35 zł brutto.

Mediana wyniosła 2639,51 PLN. I to mediany powinny być wykorzystane do pokazania, ile zarabiają Polacy. Mediana to wartość, poniżej której połowa Polaków zarabia mniej, a druga połowa powyżej – więcej. Jaka jest różnica między średnią a medianą? Kiedyś przeczytałem anegdotyczny przykład, który bardzo ładnie to wyjaśnia. Jeśli Bill Gates wejdzie do zatłoczonego baru, średnia płaca gwałtownie wzrośnie. Jednak mediana prawdopodobnie się nie zmieni – jedna osoba będzie zarabiać powyżej progu, poniżej którego zarabia połowa klientów baru.

Załóżmy jednak, że średnia coś pokazuje. Mimo to wzrost o 2,9 procent jest równy inflacji. Wynika z tego, że nie nastąpił rzeczywisty wzrost średniej. A jeśli tak, to możesz się obawiać, że niektórzy Polacy nawet przegrali. Inflacja to kolejny środek, który może wprowadzać w błąd. Pomijam nawet fakt, że koszyk, z którego jest obliczany, może nie być reprezentatywny. Na przykład w Stanach Zjednoczonych około 30 procent inflacji CPI (w cenach konsumpcyjnych) wynika z ekwiwalentu czynszu zapłaconego przy wynajmie domu. Można sobie wyobrazić, jak bardzo to zmienia prawdziwy obraz cen płaconych codziennie przez Amerykanów.

Nasi optymiści szukają komfortu, ponieważ dynamika wzrostu cen będzie spadać, więc nawet ten niewielki wzrost płac może zwiększyć popyt wewnętrzny. Być może bogatsi konsumenci tak, ale mniej zamożni – należy w to wątpić. A jednak mniej zamożni są znacznie więcej. Ponadto nie byłbym pewien, czy dynamika wzrostu cen faktycznie spadnie. Opublikowany przez wiarygodne Biuro Inwestycji i Cyklów Ekonomicznych (BIEC), wskaźnik przyszłej inflacji (przewidywanie ruchów cen z góry) rośnie od czterech miesięcy. BIEC twierdzi, że druga połowa roku może przynieść dość szybkie odbicie cen.

Inny przykład. Na początku marca media skupiły się na szybkim wzroście deficytu i znacznie niższych niż oczekiwano dochodach z podatku VAT. W pierwszych dwóch miesiącach roku deficyt budżetowy wyniósł prawie 17 mld zł, tj. Ponad 32 procent deficytu na ten rok zatwierdzonego ustawą budżetową. Jeśli zastosujemy równanie mechanicznie: 2 miesiące to 32 procent, a więc 12 miesięcy to 192 procent, doszliśmy do wniosku, że stoimy w obliczu katastrofy.

Jeśli dodasz do tej informacji duży spadek dochodów z podatku VAT (po odliczeniu inflacji spadły one o 6 procent), możesz zacząć poważnie się niepokoić. Jednak nie warto tego robić. Po pierwsze, wydatki są zawsze znacznie wyższe na początku roku, a po drugie, niższe dochody z podatku VAT są częściowo spowodowane zamrożeniem gospodarki przez silną zimę. Niepokojące jest tylko to, że nie wiemy, jak duży był to wpływ.

Wiosna zwiększy aktywność polskiej gospodarki, poprawi się dane makroekonomiczne, ale nie będzie to spektakularna poprawa. Jeśli pamiętasz, że statystyki są używane do interpretacji mediów, a niekoniecznie do pokazania prawdziwego obrazu, musisz być bardzo krytyczny i nie poddawać się panice ani euforii po przeczytaniu lub wysłuchaniu jakiejś wiadomości medialnej.