Psychologiczne grzechy inwestora: skrzywiona perspektywa zysków i strat

giełda-forex

1401

Z ekonomicznego punktu widzenia utrata 1000 złotych oraz zarobienie 1000 złotych równoważą się. Z punktu widzenia psychologii straty „męczą” bardziej niż zyski „zadowalają”
Bo w życiu to jest tak, że raz biorą, a raz dają…” – słowa piosenki Kazika doskonale opisują dolę inwestorów giełdowych. Nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, czy za chwilę będziemy na górze, czy w dołku. Gracz giełdowy, który nie chce za szybko osiwieć, powinien nauczyć się traktować porażki jako chleb powszedni.

Większość specjalistów zgadza się, że zadaniem inwestora jest przyjmowanie takich strategii, które choć czasem powodują w naszym portfelu szkodę, to w końcowym rozliczeniu przyniosą jednak zyski. Skoro przed porażkami nie uciekniemy, to może warto, żebyśmy nauczyli się z nimi żyć na codzień?

W niniejszym artykule niektóre psychologiczne rozważania wydadzą się ekonomiście na pierwszy rzut oka trudne do „strawienia”. Mimo to warto uważnie je przeczytać – poruszane zagadnienia można z powodzeniem przenieść z ekonomii na wiele innych aspektów naszego życia.

Zastanówmy się, co psychologia podpowiada nam na temat odczuwania zysków i strat.

Jesteśmy niekonsekwentni i nielogiczni

Na początek proste zadanie:

Co byś wybrał(a):

a) pewną wygraną 30 tys. zł

b) 80 proc. szans na wygranie 40 tys. zł?

Większość pytanych osób wybiera pewną wygraną (wariant a). Jednak z ekonomicznego punktu widzenia wersja (b) jest bardziej opłacalna. Przy wyborze drugiego wariantu wartość oczekiwana wygranej to 32 tys. złotych, podczas gdy pozostając przy wersji (a), dostajemy tylko 30 tys. Zasada maksymalizacji zysku przegrywa z ludzkimi lękami.

To jeszcze nie koniec. Co się dzieje, gdy spojrzymy na powyższy przykład od strony strat?

Co byś wybrał (a):

a) pewną stratę 30 tys. zł

b) 20% szans na pozostanie bez strat oraz 80% szans na stratę 40 tys. zł?

W tym przypadku badania wskazują, że większość osób wybiera wariant (b). Łatwo zauważyć, że wybór wersji (b) jest bardziej kosztowny aniżeli wariantu (a). Mamy dokładnie te same wartości oczekiwane, co w poprzednim przykładzie, tylko że z minusowym znakiem. I znowu wiara w racjonalne postępowanie uczestników rynku traci na swej mocy.

Czy człowiek naprawdę jest tak nieracjonalną istotą? O co w tym wszystkim chodzi? W podobnych sytuacjach pole do popisu znajduje psychologia.

Mamy niechęć do zysków i skłonność do zwiększania strat

Na podstawie wielu eksperymentów oraz danych wziętych z życia psychologowie doszli do wniosku, że nasze preferencje w stosunku do ryzyka są zależne od punktu widzenia. Okazuje się, że przejawiamy niechęć do ryzyka w warunkach potencjalnego zwiększania zysków. Z drugiej strony, cechuje nas skłonność do podejmowania ryzyka w okolicznościach, w których walczymy ze stratami.

Przekładając na prostszy język: w sytuacjach gdy możemy coś zyskać, wolimy wróbla w garści niż gołębia na dachu. Z drugiej strony, gdy pojawia się zagrożenie stratą, wolimy ewentualnie poświęcić trochę więcej majątku i liczyć na to, że uratujemy całość. Pokerzyści, a także przypuszczalnie wielu profesjonalnych inwestorów (patrz: Nick Leeson – człowiek, przez którego zbankrutował bank Barings), muszą czuć doskonale tok rozumowania skłaniający do zwiększania ryzyka w przypadku strat.

Parę lat temu psychologowie zauważyli, że poziom abstrakcji problemu wpływa na naszą percepcję i poprawność logicznego rozumowania. Otóż przez pewien czas dość smutnym dorobkiem psychologii było spostrzeżenie, że przeciętny homo sapiens raczej słabo rozumuje zasady logiki formalnej. Wniosek ten był oparty na licznych eksperymentach, w których stawiano ludzi przed przeróżnymi problemami decyzyjnymi. Leda Cosmides oraz John Tooby jednak zauważyli, że gdy te same problemy decyzyjne adaptowano do zagadnień, które człowiek miał szansę spotkać na drodze ewolucji, okazywało się, że nie jest z nami tak źle. Zamiast robić abstrakcyjne ćwiczenia na liczbach i figurach geometrycznych, wystarczyło zacząć pytać o konkretne przykłady z życia wzięte i okazywało się, że jesteśmy całkiem mądrym gatunkiem. Dla dociekliwych polecam pZadania abstrakcyjne stanowią dla naszych umysłów duży problem. Jednak człowiek w toku ewolucji bardzo dobrze przystosował się do rozwiązywania konkretnych problemów.

Wyobraź sobie, że na stole leżą cztery karty. Każda z nich ma z jednej strony cyfrę, a z drugiej – literę. Które karty musisz odwrócić, żeby sprawdzić prawdziwość następującego twierdzenia: „Jeśli na karcie z jednej strony wydrukowano samogłoskę, to z drugiej strony musi znajdować się cyfra parzysta”?

Większość osób odwraca karty „A” oraz „2”. „A” jest samogłoską, więc jeśli po drugiej stronie byłaby cyfra nieparzysta, twierdzenie byłoby fałszywe. Natomiast odwrócenie karty „2” nie daje nam żadnej informacji, ponieważ sprawdzane twierdzenie nie mówi, że cyfrom parzystym musi towarzyszyć samogłoska. Prawdziwość twierdzenia pozwala nam zweryfikować natomiast odwrócenie karty „3”. Jeśli znaleźlibyśmy tam samogłoskę, to wówczas omawiane twierdzenie okaże się fałszywe. Trochę skomplikowane, ale logiczne.

Teraz ten sam problem decyzyjny, ale w bardziej ludzkiej postaci: pracujesz jako ochroniarz w knajpie i powinieneś pilnować, żeby nieletni nie pili alkoholu. Musisz zatem przestrzegać zasady, że pijący alkohol musi mieć skończone 18 lat. Którego z czterech klientów skontrolujesz: pijącego piwo, pijącego oranżadę, osobę wyglądającą na 12 lat czy starszego pana? W przeciwieństwie do poprzedniego abstrakcyjnego zadania tutaj odpowiedź jest oczywista.

Z punktu widzenia logiki oba zagadnienia są tożsame:

„Jeśli z jednej strony jest samogłoska, to z drugiej musi znajdować się cyfra parzysta”.

„Jeśli ktoś pije alkohol, to musi mieć skończone 18 lat”.

To jednak ma sens (czyli o tym, jak człowiek wygrywa z logiką)

Dla naszych wykształconych w toku ewolucji szarych komórek rynki kapitałowe są zjawiskiem bardzo abstrakcyjnym. Spróbujmy wobec tego przełożyć dwa poruszone wcześniej problemy decyzyjne na język bardziej „plejstoceński”. To samo zagadnienie decyzyjne umieśćmy w realiach sprzed stu tysięcy lat.

W kontekście zysków:

Co byś wybrał (a):

a) pewne upolowanie 3 bizonów

b) 80 proc. szans na upolowanie 4 bizonów?

W kontekście strat:

Co byś wybrał (a):

a) pewną stratę trzech palców prawej stopy

b) 20 proc. szans na zachowanie nienaruszonej stopy oraz 80 proc. szans na stratę czterech palców?

Dociekliwa osoba zada oczywiście mnóstwo dodatkowych pytań (Na ile osób i na jak długo bizony mają starczyć? Których palców stopy?). Nie chodzi tu jednak o ćwiczenia z umiejętnego zadawania trafnych pytań.

Z punktu widzenia logiki podane przykłady w miarę wiernie odzwierciedlają problemy decyzyjne, które pojawiły się na początku naszych rozważań. Różnica jest taka, że „plejstoceński” zestaw pytań bardziej odpowiada problemom adaptacyjnym, z którymi człowiek stykał się w toku ewolucji. Na „szkielecie” abstrakcyjnego problemu pojawiły się „mięso i skóra”, które uczłowieczyły nasze zagadnienie. No dobrze, co podpowiada nam intuicja przy powyższych pytaniach? W kontekście zysków dość łatwo wyczuć, że potencjalny dodatkowy bizon zaoferowany w drugim wariancie będzie dla nas mało użyteczny. To tak jak z pączkami w tłusty czwartek. Pierwszy pączek jest pyszny, drugi zazwyczaj też, przy trzecim ciągle uważamy, że pączki są smaczne… przy jedenastym przeklinamy to „głupie święto”.

Analogicznie w kontekście strat. Czy stracę trzy czy cztery palce u nogi, nie robi mi wielkiej różnicy – i tak będę miał duże problemy z poruszaniem się i utrzymaniem równowagi. Stąd zaryzykowanie utraty czwartego palca, w zamian za możliwość uratowania całej stopy, wydaje się zasadnym posunięciem. Powyższe przykłady pokazują różnicę pomiędzy czystym zyskiem ekonomicznym a zyskiem z humanistycznego punktu widzenia. Matematyka oraz wnioskowanie logiczne stoją w opozycji do zwykłego wnioskowania „na chłopski rozum”. Trudno jednoznacznie powiedzieć, kto ma rację. W życiu codziennym chyba lepiej posługiwać się „chłopskim rozumem” (czyli emocjami). Na giełdzie powinniśmy raczej starać się postępować jak zimna bezosobowa maszyna.

Powoli docieramy do źródła naszych nieracjonalnych (z punktu widzenia ekonomii) wyborów. Zastanówmy się nad różnicą między wartością obiektywną pewnych zdarzeń a tym, jak je odczuwamy, czyli ich wartością subiektywną.

Dwunasty pączek – nie, dziękuję

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dwaj guru „psychologii ludzkich błędów” – Daniel Kahneman oraz Amos Tversky – zaproponowali oraz solidnie udokumentowali tak zwaną teorię perspektywy.

Teoria ta głosi, że obiektywnym wynikom swoich działań przypisujemy różne subiektywne wartości (użyteczności). Kahneman i Tversky, opierając się na licznych badaniach, zasugerowali krzywą użyteczności, która pomaga zrozumieć opisywane zjawisko. Krzywa użyteczności to w pewnym uproszczeniu krzywa opisująca nasze gusta i preferencje. Charakterystyczne dla niej jest szybsze opadanie subiektywnej użyteczności strat aniżeli wzrastanie subiektywnej wartości zysków.

Należy przypomnieć, że psychologia nie jest nauką ścisłą. Zarówno prawa, jak i spostrzeżenia dostarczane przez psychologię są często prawami „siedemdziesięcioprocentowymi”. Jeśli psycholog znajdzie tendencję lub zależność, która sprawdza się w przypadku 70 proc. ludzi, to jest to już całkiem przyzwoity wynik. Niestety, pozostałe 30 proc. wymyka się danemu opisowi i dlatego trzeba bardzo uważać z szufladkowaniem i generalizowaniem.

Niemniej teoria perspektywy, której esencją jest zaproponowana przez Kahnemana i Tversky?ego krzywa użyteczności, dostarcza nam paru ciekawych spostrzeżeń. Sprawca całego zamieszania, czyli zagadnienie, dlaczego bardziej skłonni jesteśmy do ryzyka przy stratach, a zachowujemy zimną krew w przypadku zysków, zostało chyba już możliwie przystępnie wytłumaczone („plejstoceńska” logika). Drugi ważny dla gracza giełdowego element tej teorii to „punkt odniesienia”.

Podczas uważnego czytania wykresu krzywej użyteczności od razu rzuca się w oczy brak punktu „0” (zero), który został zastąpiony „punktem odniesienia”. Dlaczego? Otóż inwestycje na giełdzie świetnie nadają się do odpowiedzi na to pytanie. Wyobraźmy sobie, że za oszczędności całego życia kupiliśmy akcje spółki. Według omawianej teorii, naszym punktem odniesienia na początku jest cena zakupu. To do niej będziemy porównywać zmiany wartości akcji.

Na początek upoluj, a potem dziel

Co dalej? Mija tydzień i okazuje się, że mieliśmy nosa – cena wzrasta o 30 proc. Akurat przyszedł weekend. Wychodzimy ze znajomymi na piwo. Przy drugim kuflu chwalimy się kumplom, jacy to z nas świetni analitycy giełdowi. Koledzy gratulują i wspólnie popuszczamy wodze fantazji – debatujemy ze znajomymi, co można kupić za zarobione pieniądze. Przed oczami przewija nam się samochód lepszy od aktualnie używanego, wycieczka z narzeczoną do Chile, wyremontowany dom… To wszystko jest już w zasięgu ręki – trzeba się tylko na coś zdecydować.

Jak łatwo się domyślić, według teorii perspektywy, nasz punkt odniesienia w tym momencie trochę się zmieni. Od tej pory będzie nim kapitał początkowy powiększony o niezrealizowane jeszcze 30 proc. zysku.

Gdybyśmy zachowali zimną krew i nie dzielili skóry na niedźwiedziu, punkt odniesienia w naszej głowie miałby duże szanse pozostać na starym miejscu. Jednak po zwizualizowaniu naszych zwiększonych mocy nabywczych oraz zakodowaniu w głowie (albo sercu, zależy jak patrzeć), że już możemy spokojnie np. planować remont domu, punkt odniesienia, niestety, zdecydowanie staje się wyższy.

Dlaczego niestety? Załóżmy, że jednak coś się stało w gospodarce i nagle trend na rynku kapitałowym odwrócił się. Cena naszej spółki zaczyna spadać. Teoria perspektywy mówi nam, że gdybyśmy uprzednio trzymali fantazję na uwięzi i nie rozbudzali swoich nadziei, to o wiele łatwiej byłoby nam sprzedać akcje i szybko osiągnąć zysk. Po prostu mielibyśmy o jednego „bizona” mniej. Mieć dwa dodatkowe bizony zamiast trzech, też nie jest źle. Natomiast gdy w naszej głowie na stałe zagościł już wyremontowany dom, zaczynamy podejmować decyzję w oparciu o nowy punkt odniesienia. Teraz znacznie trudniej wycofać nam się z ciągle jeszcze zyskownej inwestycji. Stajemy przed wyborem: stracić jeden palec u nogi albo ryzykować utratę dwóch palców w zamian za szansę ocalenia całej stopy. Badania pokazują, że często zaczynamy wtedy ryzykować utratę drugiego palca.

Psychologia mówi, że w perspektywie „cięcia palców” zachowujemy się o wiele bardziej ryzykownie aniżeli patrząc przez pryzmat „bizonów”. Jeśli zbyt szybko mentalnie zaksięgowaliśmy zyski, to przy zmianie trendu o wiele więcej tracimy, niż gdybyśmy uprzednio nie „witali się z gąską”.

Mało a częściej czy całość naraz?

Co uczyni nas szczęśliwszymi – wygranie dziesięć razy z rzędu 100 złotych, czy jednorazowo 1000 złotych? Tu z pomocą przychodzi psychologia pozytywnych emocji, która wyraźnie stwierdza, że większość ludzi woli więcej małych szczęśliwych zdarzeń niż jedno duże.

Na marginesie dodam, że brytyjscy badacze Stephen Smith oraz Peter Razzell wpadli kiedyś na pomysł sprawdzenia, co dzieje się z ludźmi, którzy wygrali dużą sumę w totka. Ich dociekania można podsumować następująco: ci, do których uśmiechnął się los, często wcale nie stawali się szczęśliwsi.

Wręcz przeciwnie – zmieniony stan posiadania wprowadzał tyle zamieszania w ich życiu, że nierzadko nie wiedzieli, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Omawiana w niniejszym artykule teoria perspektywy w sposób dość klarowny pokazuje, dlaczego wolimy mniej, ale częściej, niż dużo naraz. Na drugim wykresie widać, że podwojenie obiektywnej wartości zysku (przejście z PB na PC) tylko w niewielkim stopniu zwiększa naszą subiektywną radość z tego zysku (z PL na PK). Tak więc lepiej jest dwa razy dostać mniejszy prezent (PB) niż raz duży (PC).

Z perspektywy strat krzywa użyteczności działa analogicznie. Załóżmy, że mamy do wyboru albo kilka małych niepowodzeń, albo jedno skumulowane nieszczęście o porównywalnej do nich sile. W takim przypadku ludzie przeważnie wolą przełknąć jedną dużą gorzką pigułkę, niż męczyć się parokrotnie.

Oczywiście nie da się omawianym prawem wytłumaczyć wszystkich ludzkich zachowań i preferencji, ale życie jest tak poukładane, że całkiem często teoria perspektywy sprawdza się.

Dla gracza giełdowego wniosek mógłby być prosty – „ciesz się małymi zyskami”. Jednak po pierwsze, trzeba pamiętać, że ciesząc się małymi zyskami, sprawiamy, że cieszy się też nasze biuro maklerskie, które znacznie częściej będzie otrzymywać od nas prowizję za transakcje. Po drugie, opisywana teoria wynika głównie z naszych emocji i wykrzywia ekonomiczną logikę. Tak więc bardziej uprawniony jest chyba wniosek, żeby pielęgnować zyski i w przypadku hossy nastawić się na długoterminowe działania.

Z drugiej strony, jeśli zaczynasz tracić – sprzedawaj. Potem będzie coraz trudniej.

Tak łatwo zejść na psy…

Człowiek to serce (emocje) i umysł (logika). Choć oba te ośrodki inicjowania naszych działań nie stoją zazwyczaj w opozycji do siebie (a wręcz się dopełniają), to jednak czasem ciągną w trochę inną stronę. Teoria użyteczności mówi nam trochę o wzajemnym wpływie obu powyższych fundamentalnych części składowych człowieka.

Z punktu widzenia emocji ekonomiczne ujęcie zysków i strat jest błędne. Z perspektywy ekonomii emocje wykrzywiają spojrzenie na osiągane profity. Jako rodzaj ludzki tacy jesteśmy i już. Przez tysiące lat emocje z logiką prawie idealnie współgrały i nadal dobrze współdziałają. To rynki kapitałowe są po prostu czymś zupełnie nowym, do czego nie zdążyliśmy jeszcze ewolucyjnie dojrzeć (podobnie jak do większości innych zdobyczy cywilizacyjnych). Przyglądając się podanym w niniejszym artykule przykładom, trudno odmówić słuszności zasadom, którymi kierujemy się jako ludzie. Uwypuklają one niedopasowanie niektórych zasad ekonomii do typowych sytuacji życiowych. Niemniej, będąc graczami giełdowymi, jesteśmy nastawieni na maksymalizację zysku ekonomicznego. To powinno być naszym priorytetem przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Jeśli chcemy odnosić sukcesy na giełdzie, to warto, żebyśmy pamiętali o naszych ludzkich tendencjach i wiedzieli, jak one działają. Wiedząc o niebezpieczeństwie, o wiele łatwiej będzie nam się go ustrzec.

Tak jak większość artykułów z niniejszej serii, ten także chciałbym zakończyć przypomnieniem, że to, co dobre dla portfela, niekoniecznie musi być dobre dla naszych przyjaciół, rodziny i osób, które spotykamy na swej drodze życiowej. Kończąc giełdowy dzień, dobrze jest sobie czasami zanucić urywek refrenu piosenki śpiewanej przez Ryśka Riedla – „Ale jedno wiem po latach, prawdę musisz znać i Ty, zawsze warto być człowiekiem…”.