Kogo odprawić z kwitkiem?

1299

Chcąc zaimponować swojej aktualnej narzeczonej, proponujesz jej wyjście do opery na „Tetralogię” Wagnera. Jak na przybytek kultury wyższej przystało – miejscem, które musicie odwiedzić najpierw – jest szatnia.

I nawet nie zdajesz sobie sprawy, że w kieszeni marynarki ląduje Ci właśnie… kwit depozytowy (numerek od szatni, czy raczej wieszaka). To potwierdzenie, że w depozycie (szatni) wisi (lub wiszą) Wasze płaszcze. Jeśli w trakcie przedstawienia (bagatela, 9 godzin) ogarnęła Cię nieprzeparta ochota zaczerpnięcia świeżego powietrza, a nie chcesz budzić ukochanej – możesz swój numerek komuś sprzedać. Ale będzie miała minę!

Kwity depozytowe są takimi właśnie „numerkami”, czyli papierami wartościowymi, emitowanymi „w zastępstwie” właściwego papieru wartościowego i potwierdzającymi Twoje prawa do np. akcji, spoczywających w depozycie w banku. Nie wymyślili ich jednak szatniarze, lecz Amerykanie, którzy w latach 30. XX wieku mieli problemy z lokowaniem w papiery wartościowe emitowane przez spółki spoza Stanów Zjednoczonych Ameryki. Obecnie kwity depozytowe emitowane są w oparciu o akcje spółki mającej siedzibę w innym państwie niż to, w którym następuje ich emisja. Akcje będące podstawą emisji kwitów są uprzednio nabywane przez bank depozytowy (wystawcę kwitów) i deponowane na rachunku tego banku prowadzonym przez bank powiernik w kraju, w którym siedzibę ma spółka-emitent akcji. Posiadacz kwitu depozytowego wchodzi w całość praw korporacyjnych, jakie są związane z akcjami, na które kwity zostały wystawione.

Zaletami kwitów depozytowych jest to, że można „zaistnieć” na rynkach zagranicznych, bez konieczności spełniania szeregu warunków o dopuszczenie do emisji akcji na tym rynku, ponadto – dzięki nim można nabyć pośrednio akcje spółek zagranicznych w krajach, gdzie przepisy ograniczają bezpośrednie inwestycje na rynkach zagranicznych.