Mamy trudne czasy na rynkach finansowych. Jakie są konsekwencje dla klienta, który jest dziś bardzo ostrożny i generalnie podejrzliwie patrzy na oferty inwestycji związane z jakimkolwiek ryzykiem?
Cóż, nastąpiły zmiany w kampaniach sprzedażowych prowadzonych przez instytucje finansowe. Pierwszym z nich jest promowanie lokat – tj. bezpiecznych form lokowania, drugim trendem jest informowanie o celu inwestowania bez wchodzenia w sposób realizacji samej inwestycji. Tego rodzaju kampanie obejmują na przykład gromadzenie kapitału na emeryturę: jedna z nich, prowadzona obecnie przez Legg Mason, reklamuje konto IKE, druga realizowana jest przez ING pod hasłem „1000 złotych więcej na emeryturę co miesiąc. „
Takie zachowanie instytucji finansowych jest absolutnie racjonalne w obecnych warunkach rynkowych i nie ma w nich nic złego, chyba że wprowadzają one również w błąd klienta. Analizując pierwszy rodzaj komunikacji, tj. Atrakcyjne oprocentowane lokaty, jako formę bezpiecznej inwestycji na trudne czasy, można zaobserwować dwa trendy. Pierwszy dotyczy relatywnie dobrze oprocentowanych depozytów, w których oprocentowanie wynosi 6-8%. Drugi trend to lokaty reklamowane przy stopach procentowych wynoszących 10% i więcej – skrajne przykłady to 18% lub 23,5%, czasami z „darmowym” prezentem. Drugim rodzajem depozytów jest zazwyczaj wiązanie – depozyt plus zwykle polisa ubezpieczeniowa, zobowiązująca nas do dokonywania regularnych płatności, a następnie inwestowania w fundusze inwestycyjne.
Pierwszy rodzaj lokat, tj. o niższym oprocentowaniu oprócz – najczęściej – ograniczeń czasu trwania depozytu (np. Stopa procentowa jest podawana rocznie, ale depozyt może trwać maksymalnie 6 miesięcy) to po prostu tradycyjna lokata bankowa. Czasami istnieje również warunek wpłaty nowych środków, tj. Pieniędzy, które nie zostały jeszcze zdeponowane w danym banku. Ten warunek wynika z chęci banku do pozyskania dodatkowych aktywów. Moim zdaniem ten rodzaj oferty jest rozsądnym rozwiązaniem zarówno dla banku, który chce zwiększyć bazę klientów, jak i dla samego klienta, który szuka atrakcyjnych stawek depozytowych.
Sprawa wygląda nieco inaczej w przypadku drugiego rodzaju depozytów, w których klienta przyciąga bardzo wysokie oprocentowanie lub dołączone „prezenty”. Wszystkie prezenty i specjalne okazje proponowane przez instytucje finansowe powinny zawierać dzwonek alarmowy dla klienta. Tutaj depozyt jest tylko pretekstem, idealnie dopasowanym do warunków rynkowych, aby sprzedać nam zupełnie inny produkt. Najczęściej jest to polisa ubezpieczeniowa, która zmusza nas do dokonywania regularnych płatności przez wiele lat, a następnie do inwestowania w fundusze inwestycyjne. Oczywiście, jak już wielokrotnie wskazywałam, są to wyjątkowo drogie produkty, za które ich dystrybutor (w tym przypadku instytucja oferująca te wyjątkowe możliwości) zarabia ogromne pieniądze. Nasze „okazyjne” oprocentowanie lub dodatkowy prezent w praktyce „finansujemy się” wysokimi kosztami polisy, które są tylko nieznacznie rekompensowane przez podwyższenie oprocentowania początkowego depozytu – przez kilka miesięcy.
Uważajmy na specjalne okazje, zwłaszcza teraz, gdy sytuacja na rynkach finansowych zmusza do poszukiwania alternatywnych form inwestowania. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach: te specjalne okazje zazwyczaj będą nas najbardziej kosztować i po pewnym czasie przestaną wydawać się nam tak wyjątkowe. Lepiej przeanalizować tego typu ofertę wcześniej, kusząc się wysokimi stopami procentowymi lub atrakcyjnymi prezentami, podejmiemy długoterminowe zobowiązania. Znane powiedzenie „nic na tym świecie nie jest za darmo” działa tutaj doskonale, a jednak wielu z nas nadal popełnia ten sam błąd, będąc uwikłanym w atrakcyjne hasła reklamowe.