Parę dni temu przeglądałem archiwum „Charakterów”. Czasopismo ciekawe, choć nie przypuszczam, by było czytane przez większość odwiedzających ten serwis. A szkoda. Można się czasem dowiedzieć interesujących rzeczy. Co łączy maltretowaną żonę z inwestorem giełdowym i menadżerem podejmującym decyzję wartą miliard dolarów?
Tak sobie czytam i w końcu trafiam na tekst, jakby o nas, choć niby o wszystkich. Artykuł nosi tytuł „Utopione koszty” i jest autorstwa Dariusza Dolińskiego. Treścią tekstu jest problem wyjścia z inwestycji, która przynosi straty. Trzeba zauważyć, że mowa jest o inwestycjach różnego typu. W życiu inwestujemy m.in. własną energię, czas, pieniądze, czy uczucia. Za każdym razem oczekujemy sukcesu, ale gdy sprawy przybierają zły obrót, nasze zachowanie zwykle odbiega od tego, co można by uznać za racjonalne. Im więcej się zainwestowało tym trudniej jest podjąć decyzję o wycofaniu. Mimo poniesionych strat bardziej jesteśmy skłonni zainwestować więcej z nadzieją, że jednak uda się osiągnąć sukces. W pewnym momencie już nie ma mowy o sukcesie, ale o ślepym dążeniu do zakończenia podjętych działań.
Jako przykład braku tej racjonalności autor przytacza badania amerykańskiego psychologa Allana Tegera. Badanym przez siebie ludziom zaproponował on udział w specyficznej licytacji. Jej specyfika opierała się na trzech zasadach, jakie w jej trakcie obowiązywały: pierwsza – cena wyjściowa jest atrakcyjna w stosunku do realnej wartości obiektu licytowanego, druga – można licytować o stałą z góry określoną stawkę i trzecia – każdy uczestnik płaci organizatorom najwyższą podaną przez siebie stawkę niezależnie, czy wygra, czy przegra licytację.
Przedmiotem licytacji w badaniu przeprowadzonym przez Tegera był banknot jednodolarowy. Cenę wywoławczą ustalono na 25 centów. Można było licytować ze skokiem o 25 centów. Mechanizm był następujący. Wyobraźmy sobie dwóch Panów: Jana i Piotra. Obaj postanowili wziąć udział w takiej licytacji. Pierwszą ofertę złożył Jan i wyniosła ona oczywiście 25 centów. Piotr przebił do 50 centów. Jan także przebija i stawia 75 centów. Teraz Piotr ma dylemat. Albo postawi dolara i wygra dolara, albo wycofa się i straci postawione wcześniej 50 centów. Stawia dolara. Teraz Jan by wygrać ten banknot jednodolarowy musi postawić 1,25 dolara. Jeśli postawi i wygra licytację to faktycznie straci tylko 25 centów (zapłaci 1,25 dolara, ale dostanie banknot). Jeśli się wycofa to straci wcześniej postawione 75 centów. Czy Piotr postawi 1,5 za banknot jednodolarowy? Okazuje się, że wg badań Tegera jeden z uczestników zwykle wycofywał się, gdy stawka narosła do około… 7 dolarów!
Co powoduje, że ludzie podejmują tak nieracjonalne decyzje
Dlaczego się tak dzieje? Co powoduje, że ludzie podejmują tak nieracjonalne decyzje. Działa tu mechanizm utopionych kosztów. Im więcej wysiłku kosztuje jakiś projekt tym, trudniej się z niego wycofać. Im więcej kosztów poniesiono, tym trudniej podjąć decyzję o zakończeniu przedsięwzięcia. Świadomość wcześniejszych kosztów wpływa na decyzję podejmowaną w chwili bieżącej, a w mniejszym stopniu patrzymy w przyszłość. Chcemy, czasem już bez wyraźnej logiki, by poniesiony do tej pory wysiłek nie poszedł na marne, a przecież decyzja o wycofaniu się faktycznie sprawia, że jest to wysiłek zmarnowany. Dlatego bita przez męża żona nie decyduje się na rozstanie, gdyż ma nadzieję, że jednak małżeństwo się uzdrowi i jej cierpienie znajdzie sens. Podobna zasada działała w czasie prac nad Concordem. Gdy projekt pochłonął już 9 mld dolarów postanowiono zainwestować kolejny 1 mld, mimo iż na rynku pojawił się poważny konkurent w postaci samolotu Boeinga.
Ten sam mechanizm jest zauważalny i u graczy giełdowych. Łatwo zaobserwować go u siebie, zwłaszcza jeśli staż rynkowy nie jest zbyt duży. Powszechnie znana jest sytuacja, gdy przy spadku cen akcji inwestor postanawia „przeczekać” trudny okres. Mówi się nawet żartobliwie, że pojawienie się straty zmienia inwestora krótkoterminowego w długoterminowego. Ile musi spaść cena, by jednak zdecydować się na zamknięcie inwestycji? 30%? 40%? 60%? Każdy jest inny, ale większość poddaje się temu.
Czasem nie chodzi tylko o jedną transakcje, ale ogólny sposób działania. Jeśli uważamy, że radzimy sobie grając na bazie intuicji, to jaka strata przekonałaby nas, że jednak nie jesteśmy w tym aż tak dobrzy? Ile trzeba stracić, by przekonać się, że czas na zmianę nastawienia? Nie dotyczy to wcale tylko rynku akcji. Na rynku terminowym, czy walutowym te mechanizmy są jeszcze bardziej widoczne, a możliwość korzystania z dźwigni sprawia, że sam mechanizm działa błyskawicznie. Czasem tak szybko, że nie ma czasu na wyciągnięcie wniosków. Czy nigdy Wam nie zdarzyło się przesunąć wcześniej ustawionego stopa na inny, powiększający stratę poziom, z nadzieją, że jednak rynek odbije? Podejrzewam, że u większości nie jest to sytuacja odosobniona. Tylko, że ta większość po jakimś czasie bankrutuje.
Dla inwestorów na rynku walutowym, gdzie głównie gra się krótkoterminowo, nawet średnioterminowy ruch cen może być zabójczy. Teraz powoli przychodzi czas na tych z rynku akcji. Hossa powoli dobiega końca. Mamy na rynku sporą rzeszę inwestorów, którzy nawet z kilkuletnim stażem nie mają doświadczenia obcowania z bessą. Można się tylko domyślać, kiedy podejmą decyzję o zamknięciu tracących na wartości pozycji. Statystyka mówi, że większość będzie przypominać wspomnianych wyżej Panów Jana i Piotra.